Dlaczego kuchnia singapurska?
Zapraszam na trzecią, ostatnią część wspomnień z podróży do Singapuru. Poprzednie można znaleźć tutaj i tutaj.
Jakoś tak mam, że podczas podróży mniej interesują mnie zabytki, a bardziej codzienne życie tubylców. Po latach doszłam do wniosku, że nic tak nie oddaje ducha miejsca jak jedzenie i przybytki wszelakie z jedzeniem związane. Jest tylko jeden warunek: należy omijać z daleka eleganckie restauracje dla przybyszów i szukać miejsc, gdzie gromadzą się „lokalesi”. Czasem trzeba zacząć od przełamania uprzedzeń, bo bywa tak, że wnętrz jest, ujmując rzecz delikatnie, mało zachęcające. Zawsze sobie jednak powtarzam „Widzisz tych wszystkich ludzi? Jedzą tu i żyją, to i ty przeżyjesz!”. Jak dotąd ryzyko się opłacało. Rzecz w tym, że w restauracjach dla turystów zamiast prawdziwego, lokalnego jedzenia dostaniemy potrawy jakich (przynajmniej zdaniem kierownictwa) owi turyści oczekują.
Jaka jest kuchnia singapurska? Taka jak to państwo-miasto: zróżnicowana, eklektyczna i pełna niespodzianek. Oczywiście, najwięcej jest elementów azjatyckich, ale jest też sporo zaskoczeń.
Laksa
Zupa, którą znajdziecie w każdej singapurskiej stołówce. Ciekawy jest sposób jej podawania. Na ladzie-chłodni (takiej jak te, w których w naszych sklepach sprzedaje się nabiał) leżą „elementy wkładu”. Są ich dosłownie dziesiątki: od jajek na twardo po parówki, od kapusty pekińskiej po pierożki, od sera tofu po pulpeciki rybne. Klient dostaje dużą miskę i wybiera z lady co mu w duszy gra, po czym podaje miskę obsłudze. Osoba obsługująca przerzuca zawartość miski do dużego koszyka z siatki, przypominającego nieco koszyk to smażenia frytek i zanurza całość w wielkim kotle z wrzącą cieczą. Wrzuca wszystko z powrotem do miski, dodaje makaron i zalewa płynem, zaczerpniętym wielką chochlą z tego samego gara. Gotowe!
Jajka sadzone i bulion
Singapurczycy mają dziwny sentyment do jajek sadzonych. Dodają je niemalże do wszystkiego. Jajkiem sadzonym dekorują ryż, makaron, zupę. Jajko sadzone zobaczycie obok smażonej ryby i grillowanego kurczaka. Jako sadzone możecie znaleźć w kanapce. A że lubię jajka sadzone, pobyt w Singapurze był dla mnie istną jajeczną orgią.
Równie popularnym dodatkiem jak jako sadzone jest miseczka bulionu. Do większości dań obiadowych jest ona dodawana bez pytania (zazwyczaj jest wliczona w koszt dania głównego). Nie należy jednak spodziewać się aromatycznego rosołku. Bulionik jest bardzo, ale to bardzo cieniutki. To raczej „popitka” niż pełnowartościowa zupa.
Bao
Bao czyli kluski gotowane na parze Małe i duże. Na słodko i na ostro. Z nadzieniem mięsnym, rybnym, warzywnym i jakim kto chce. Serwują je nawet w eleganckich restauracjach, ale najlepsze są te sprzedawane na ulicznych bazarach do zjedzenia „z łapy”. Ciekawostką są bao z ciasta sezamowego – mają nie tylko bardzo specyficzny smak, ale i niepowtarzalny srebrno-szary kolor.
Hamburgery
Hamburgery to potrawa, gdzie wschód spotyka się z zachodem. Mamy więc zachodni hamburger ze wschodnim nadzieniem, czyli dobrze nam znaną bułę nadzianą wołowina teriyaki, ale mamy też hamburger ryżowy, czyli stary, dobry wołowy mieleniec umieszczony między krążkami sprasowanego ryżu.
Ryż
To nikogo nie zaskoczy. Podstawowym dodatkiem do dań głównych jest ryż. Pewną alternatywę dla ryżu, aczkolwiek nieco mniej popularną, stanowi makaron. Ziemniaków nie stwierdziłam. Zresztą nie tylko ziemniaków. Ogólnie kuchnia singapurska jest dość uboga w warzywa. Owszem, jest spory wybór owoców, natomiast z warzywami krucho. Jakieś tam, oczywiście są, ale gdzież tam singapurskiej ofercie warzywnej do asortymentu najpodlejszego gminnego baru. A i ilości zgoła homeopatyczne. Zdziwiło mnie to nieco, bo po wizytach w polskich chińskich barach spodziewałam się czegoś zupełnie odwrotnego. Ot, po raz kolejny przekonałam się, że moje wyobrażenia kuchni egzotycznej bywa bardzo dalekie od rzeczywistość. Na szczęście są podróże. A podróże, jak wiadomo, kształcą!
Na zakończenie, jak zwykle zapraszam do obejrzenia galerii.