Po co nam blogi i portale literackie

Blogi i portale literackieOd czasu do czasu w Internecie wraca dyskusja o poziomie blogów zwanych górnolotnie literackimi. Równie często sieć obiegają co bardziej ucieszne opinie publikowane na portalach literackich. Rodzi się więc pytanie, czy istnienie blogów i portali literackich w ogóle ma sens? Czy zagląda tam ktoś poza autorami tekstów?

Osobiście czytam blogi, zaglądam na portale i czerpię z nich przydatne informacje. Potrzebowałam jednak sporo czasu, by wypracować sobie strategię efektywnego korzystania z tych zasobów. Jest to zadanie niebanalne. Nie od razu nauczyłam się wydłubywać perełki ukryte w tonach chłamu.

Po co?

Zanim przejdę do odpowiedzi na pytanie „jak”, zacznę od wytłumaczenia „po co”. Po co zadawać sobie trud przekopywania się przez to bagno?

Wolny rynek sprawił, że od wielu lat mamy swoistą klęskę urodzaju książek. Niemalże codziennie pojawia się kilka nowych pozycji.  Trzeba dokonywać wyboru, bo nikt nie ma ani  czasu, ani pieniędzy by to wszystko kupić i przeczytać. Dobrze chociaż, że problem braku miejsca na półce rozwiązują, przynajmniej częściowo, e-booki.

Stare metody pozyskiwania informacji o książkach przechodzą powolutku do lamusa. Przyjrzyjmy się im po kolei.

Kiedyś, pierwszym, podstawowym źródłem wiedzy o książce była notka wydawcy. Oczywiście, rzadko kto na tej podstawie podejmował decyzję o zakupie, ale była ona jakimś tam, lepszym albo gorszym, punktem wyjścia. Niestety, od kilku lat, notki i blurby mocno naciągają rzeczywistość. Nie chodzi mi nawet o to, że każda książka jest „wybitna”, „porywająca” i „najlepsza od czasów…”. To typowy marketingowy bełkot, który można by spokojnie pominąć. Kłopot w tym, że opis ma się nijak do zawartości. Wystarczy, że autor umieści w książce jeden dowcip, a już wydawca reklamuje powieść jako „zabijającą śmiechem”. Niech gdzieś tam pojawi się trup, a od razu mamy do czynienia z kryminałem „lepszym niż Millenium”. Niech no tylko w treści przewinie się jakaś, chociażby śladowa spekulacja naukowa, a już w mniemaniu wydawcy jest to „genialny powrót do klasycznej SF”. I tak dalej, i tak dalej.

W dawnych, dobrych czasach, aby kupić książkę trzeba było udać się do księgarni. Potencjalny nabywca mógł wziąć egzemplarz do ręki, przekartkować, przeczytać losowo wybrany fragment i samemu wyrobić sobie opinię. Obecnie coraz więcej zakupów dokonujemy w sieci, gdzie takiej możliwości nie ma. Owszem, dość często sprzedawca udostępnia wybrany fragment, ale rzadko kiedy jest on naprawdę reprezentatywny.

Profesjonalne recenzje? Tu też sytuacja nie wygląda różowo. Prasa papierowa w odwrocie, a „profesjonalne” artykuły, nawet na płatnych portalach, coraz częściej wyglądają jakby pisał je lewą nogą stażysta. Co gorsza, większość prasy (zarówno tej dogorywającej, papierowej, jak i e-gazet) jest jakoś tam powiązana finansowo z wydawcami książek. Bardzo często są to po prostu różne odnogi tego samego koncernu wydawniczego. Biedny recenzent nie ma więc innego wyjścia niż tylko wychwalać dzieło. Jeśli ma bardzo wrażliwe sumienie i nie chce naruszać pryncypiów, może co najwyżej nie napisać nic.

Oczywiście, uczciwe, profesjonalne recenzje wciąż istnieją. Gdzieś. Mają one jednak dwie podstawowe wady. Po pierwsze, jest ich mało (o czym pisałam powyżej), po drugie koncentrują się raczej na literaturze wysokiej. Owszem, czytuję taką, ale czasem chciałabym przeczytać fajną rozrywkową pozycję. Taką, którą się bierze do ręki wyłącznie po to, żeby wypocząć. Jakiś przyzwoity kryminał, nieobrażająca inteligencji sensację, wciągającą fantastykę, albo romans nie powodujący zażenowania. Co wtedy? Wtedy zaglądam do blogów i (lub) portali literackich.

Jak?

Jeśli nawet uznamy, że warto zaglądać na blogi i portale literackie (chociażby z braku czegoś lepszego), to nadal pozostaje otwarte pytanie jak odsiać ziarno od plew?

Z portalami sprawa jest prosta

Zacznijmy od tego, że zupełnie ignoruję oceny punktowe. Jest po temu kilka powodów. Nie od dziś wiadomo, że naciągana szóstka u jednego nauczyciela znaczy mniej niż mocna trójka u innego. Po drugie, każdy ma własne zasady oceniania. Jedni stosują metodę „klasyfikacji generalnej”, inni oceniają powieść tylko w obrębie danego gatunku. Weźmy jako przykład „Grę o tron”. W obrębie swojego gatunku zasługuje na notę 10/10. Ale jeśli postawić Martina obok Dostojewskiego, to jakoś głupio wystawić im taką samą ocenę. Podobnie, jakoś niezręcznie ocenić Agatę Christie tak samo jak Umberto Eco, nieprawdaż?  Jeśli dodamy do tego całkiem liczną grupę czytelników, dla których twórczość pani Michalak (z całym szacunkiem dla Autorki) bije na głowę Hemingwaya, to wyrobimy sobie pojęcie o tym, skąd się bierze średnia ocena. A stąd już tylko krok do wniosku, że można ją sobie w buty wsadzić.

Mamy więc zasadę pierwszą: ignoruj punktację.

Krok drugi: odsiewanie (excusez le mot) idiotów. Wybieram sobie kilka klasycznych pozycji i wyszukuję autorów recenzji typu *):

O „Czarodziejskiej górze”

Dla mnie to „dzieło” opowiada o werandowaniu, mierzeniu temperatury i głupim filozofowaniu. Książkę polecam każdemu kto lubi poprawiać sobie samopoczucie kosztem innych. Sądzisz, że Twoje życie jest nudne i beznadziejne? Przeczytaj Czarodziejską Górę. Zobaczysz, że mogło być gorzej.

O „Lalce”

Według mnie jest to jedna z najgorszych i najbardziej nietaktownych lektur w naszym narodowym spisie, bo jak inaczej można nazwać taki twór? Książka, która mówi o miłości faceta w średnim wieku, do bardzo młodej dziewczyny. Mało tego, główny bohater jest dziecinnie naiwny, Izabella jest nadęta, a do tego w całej powieści nie ma postaci, która mogłaby wzbudzić naszą sympatię. Szkoda czasu na tą lekturę.

O „Antygonie”

Opowieść o patologicznej rodzinie. Według mnie to niestosowne, że zmusza się dzieci chodzące do gimnazjum, by czytać tego typu literaturę. Jest tyle pięknych książek na świecie, które mają wartość i uniwersalne przesłanie. Nie dziwię się, że potem zamiast czytać książki większość woli grać w Minecrafta czy Simsy. Taka prawda.

Takich „rhecęzętów” pracowicie umieszczam na liście ignorów.

I tak wyłania się zasada druga: odsiewaj idiotów.

Kolejnym krokiem jest poszukiwanie osób o podobnym guście. Wyszukuję kilka wybranych losowo książek, które lubię i kilka takich, których nie lubię. Od razu zaznaczę, że zwracam uwagę bardziej na zgodność gustów, niż na jakość publikowanych recenzji. Nie każdy ma ochotę pisać wypracowania. Trafiają się osoby oczytane, inteligentne, ale ograniczające się do jednego, maksymalnie dwóch zadań. Odrzucam też opinie osób, o guście skrajnie odmiennym od mojego. Na nic mi się nie przyda najbardziej nawet rzetelna recenzja cyber punku albo powieści wojennej, jeśli nie przyswajam tych gatunków. Nie twierdzę, że są to książki złe. Po prostu są to książki nie dla mnie.

Sprawy nie ułatwia fakt, że mam nieco nietypowy gust. Ani lepszy, ani gorszy – po prostu inny. Nie raz i nie dwa zauważyłam, że moje preferencje odbiegają dość mocno od średniej. Udało mi się jednak znaleźć kilka osób, których polecanki mogę brać w ciemno. Kosztowało mnie trochę trudu, by takie osoby wyselekcjonować, ale się opłaciło.

A więc zasada trzecia brzmi: poszukaj osób o podobnym guście.

A co z blogami

W zasadzie postępuję podobnie jak w przypadku portali, z tą jedynie różnicą, że wyszukiwanie i odsiewanie jest nieco bardziej pracochłonne. Pytam wujka Google’a o recenzje kilku książek, które mi się podobały i kilku, których nie zmogłam. Wyszukiwanie osób o podobnym guście trwa dłużej, bo wpisy na blogach są zazwyczaj dłuższe niż komentarze na portalach literackich (chociaż są od tej reguły wyjątki). Za to, gdy już uda się odsiać kilka blogów (wcale nie musi ich być dużo), efekt bywa naprawdę  satysfakcjonujący.

W przypadku blogów zwracam uwagę na jeszcze jeden aspekt: dobór recenzowanych książek. Osoby recenzujące pozycje od Sasa do Lasa, to najczęściej bardzo młodzi ludzie, podnieceni wizją otrzymywania od wydawców bezpłatnych egzemplarzy recenzenckich. Czytelnicy dojrzalsi, dokonują zazwyczaj mniej lub bardziej ostrej selekcji. Dzięki takiemu podejściu udało mi się, na przykład, znaleźć blog miłośnika kryminałów i powieści historycznych, z którego dowiedziałam się o wielu ciekawych, choć bardzo niszowych pozycjach. Gdybym tam nie zajrzała, nigdy bym się o tych książkach nie dowiedziała.

______________________________________________

 

*) Wszystkie cytaty pochodzą z portalu „Lubimy czytać”