Proste pytanie

Kto pytanie błądzi. Czy aby na pewno?

Swego czasu postanowiłam skorzystać ze zbiorowej mądrości Internetu. Zadałam proste na pozór pytanie „Czy książka X była kiedykolwiek przetłumaczona na polski?”. Wydawałoby się, że zbiór odpowiedzi jest skończony i policzalny: tak albo nie. No dobrze, dorzućmy do tego odpowiedź „nie wiem”, która co prawda nic nie wnosi, ale jest jakoś tam na temat – odpowiadający może w ten sposób zasygnalizować, że mnie nie zignorował, mimo że wiedzy na rzeczony temat nie posiada.

Odpowiedzi dostałam sporo, jednak, ku memu ogromnemu zdumieniu, żadna – podkreślam żadna –  z nich nie należała do zdefiniowanego przed chwilą zbioru dopuszczalnych wartości. Oto, czego się dowiedziałam.

Warto się uczyć języków

No co ty nie powiesz? Myśl z pewnością słuszna. Języków bez wątpienia warto się uczyć. Podobnie jak geografii, chemii, historii, gry na instrumencie czy prowadzenia samochodu. Jednakowoż jest to proces żmudny i długotrwały, a książkę z jakiś, mi tylko znanych powodów chcę przeczytać teraz. Czy jeśli ktoś prosi o podwózkę radzisz mu, żeby zrobił prawo jazdy? Czy jeśli ktoś pyta jak dojechać do Łodzi udzielasz mu światłej rady, że warto się uczyć geografii?

Mamy więc pierwszą odpowiedź, tyleż prawdziwą, co zupełnie nieprzydatną. A do tego w 100% nie na temat.

Przeczytaj w oryginale

Jest milion powodów, dla których nawet osoba znająca obcy język może mieć ochotę poczytać po polsku. Z tego miliona, jakieś pierwsze dziesięć jest istotne. Oto kilka pierwszych z brzegu przykładów, wymienionych  w losowej kolejności (tak jak mi spontanicznie przychodziły do głowy).

  • Po ośmiu, dziesięciu godzinach gadania w pracy po angielsku/niemiecku/francusku, w czasie wolnym chcę sobie poobcować z językiem ojczystym.
  • Akcja toczy się w specyficzny środowisku (np. fizyków jądrowych albo hodowców surykatek) i jest naszpikowana specjalistycznym słownictwem, a ja nie mam ochoty zaglądać co trochę do słownika.
  • Tekst jest specyficzny i ciekawi mnie jak tłumacz poradził sobie z przeróżnymi subtelnościami.
  • Wolę czytać po polsku bo lubię.
  • Mam wewnętrzną potrzebę, by finansowo wspierać polskich wydawców i tłumaczy. Biedacy tak cienko przędą.
  • Itd., itp…

A tak naprawdę, mądrale udzielające tej światłej rady, nie biorą pod uwagę najważniejszego. Przekład literacki to nie tylko translacja z języka na język, to przetłumaczenie dzieła z kultury na kulturę. Można bardzo dobrze władać językiem, ale nie znać niuansów kultury danego kraju. Dobry tłumacz wyłapuje takie smaczki, a  to one, w nie mniejszym stopniu niż fabuła, decydują o wartości książki. Zgubić takie niuanse i koncentrować się wyłącznie na linii fabularnej to jakby słuchać symfonii Beethovena granych solo na harmonijce ustnej. Niby linia melodyczna ta sama, ale utwór jednako mocno zubożony.

Tyle jeśli chodzi o drugą odpowiedź. Ma dokładnie te same cechy co pierwsza: niby jest prawdziwa, ale perfekcyjnie nieprzydatną. I tak samo w 100% nie na temat.

Ja czytam wyłącznie w oryginale

Mama i Babcia z pewnością są z ciebie dumne. Ciotki i wujkowie najpewniej też. Na świecie jest około 6-7 tysięcy języków (specjaliści wciąż się są zgodni w tej sprawie). Załóżmy, że tylko 10% z nich jest wykorzystywane do tworzenia dzieł literackich. Daje nam to i tak niezłą liczbę 600 języków obcych. Naprawdę znasz je wszystkie? I to na tyle dobrze, żeby rozkoszować się subtelnościami literatury?

Z ciekawości „zinwentaryzowałam” języki oryginałów książek, które przeczytałam w ciągu ostatniego półrocza. Wyszła wcale niezła lista: angielski, rosyjski, francuski, chiński, niemiecki, szwedzki, hiszpański, japoński, czeski, włoski  i, oczywiście, polski. Jeśli w rzeczy samej opanowałeś biegle(!) wszystkie te języki, pozostaje mi tylko wyrazić podziw. Jednak jakoś tak zamiast podziwu czuję niedowierzanie.

Czy muszę dodawać, że to kolejna odpowiedź, nie wnosząca dokładnie nic do sprawy. No może poza tym, że odpowiadający dodał sobie 10 punktów do poczucia własnej wartości? Czyżby miał aż takie problemy z samooceną?

Zapytaj googla

A dalej stek inwektyw na temat mojego lenistwa i głupoty. Thank you, captain Obvious!

Jakżesz miło jest się poczuć mądrym i skarcić jednostkę mniej rozgarniętą. Tylko czy aby na pewno? Otóż to, że informacji o przekładzie nie znalazłam w sieci, nie jest dla mnie jednoznaczne z faktem, że ów przekład nie istnieje. Wiem, że dla młodych istnieje tylko to, co można znaleźć w sieci, ale życie uczy, że to nie do końca prawda.

Każdy, kto miał do czynienia z przeprowadzaniem dowodów wie, że znacznie łatwiej jest udowodnić istnienie czegoś (wystarczy to coś znaleźć i pokazać) niż nieistnienie.

A poza tym… Nawet jeśli rzeczywiście pytający jest osobą niezbyt obytą z internetem (na przykład, z powodu wieku), albo nie bardzo rozgarniętą technicznie (takie osobniki też maja prawo do życia) to czy tym bardziej nie należałoby mu pomóc? Napisanie rzeczowej odpowiedzi (np. podesłanie linka do strony przekładu) zajęłoby tyle samo czasu co obrzucanie pytającego inwektywami, a wniosłoby znacznie więcej do sprawy.

Drogi autorze odpowiedzi numer cztery! Tak, wiem o istnieniu Googla. Wiem także o istnieniu kilku innych wyszukiwarek. I o istnieniu wikipedii też wiem. Nie znalazłam tam odpowiedzi więc pytam. Nie wykluczam, że źle szukałam i dlatego poprosiłam o pomoc. Nie musisz od razu być bucem.

Link do wersji obcojęzycznej

Zauważę tylko nieśmiało, że jeśli pytam o polski przekład, to wiem już co nieco o książce. Wiem nie tylko jej istnieniu lecz także i o jej zawartości – dlatego się zainteresowałam i dlatego pytam. Potrzebuję jednak wydania w języku polskim. To chyba dość dokładnie wynika z mojego pytania, nieprawdaż?

Dla dociekliwych

Na koniec, dla dociekliwych, odpowiedź na dwa pytania: dlaczego poszukiwałam książki po polsku i po co to wszystko napisałam.

No cóż. Książkę w rzeczy samej przeczytałam czas jakiś w oryginale. Spodobała mi się na tyle, że chciałam ją kupić jako prezent na imieniny znajomej. Przemiła pani biegle włada francuskim, a angielski (bo rzeczona książka została napisana po angielsku) zna na tyle, by się bez trudu dogadać na ulicy, ale nie na tyle by się delektować literaturą.

A po co to piszę? Trochę żeby odreagować irytację, a trochę ze zdumienia skąd w inteligentnych ludziach taka potrzeba popisywania się? Bo przecież, gdy przyjrzymy się bliżej wszystkim odpowiedziom widać, że nikt nie starał się mi pomóc. Wszyscy koncentrowali się na tym, by pokazać o ile są mądrzejsi od reszty. Czy jesteśmy aż tak strasznie zakompleksionym społeczeństwem?