Ostatnimi laty, być może dzięki popularności serialu telewizyjnego, a może z jakiegoś zupełnie innego powodu (któż jest w stanie zrozumieć zawiłe ścieżki mody), opowieść o Spartakusie przeżywa swój kolejny renesans. Do grona pisarzy, którzy sięgnęli po historię najsłynniejszego bodajże gladiatora, dołączył Ben Kane. Nic w tym dziwnego, przecież to autor specjalizujący się w gatunku „miecza i sandałów” – powieściach historycznych, których akacja osadzona jest w czasach starożytnego Rzymu.
Gdybym miała jakoś sklasyfikować tę książkę, najchętniej posłużyłabym się starym, zapomnianym już nieco terminem, używanym w czasach, gdy o poprawności politycznej nikt jeszcze nie słyszał. Chodzi mi o określenie „książka dla chłopców”. Dziś nikt już (chyba?) tak nie mówi, jednak „książka dla chłopców” wryła się głęboko w moją pamięć, jako powieść łącząca szereg bardzo konkretnych cech: szybka akcja (musi się dziać!), lekka pogarda autora dla prawdopodobieństwa opisywanych zdarzeń (prawdy historycznej szukamy w podręcznikach, literatura przygodowa ma przede wszystkim bawić!), płaskie, czarno-białe postacie (na psychologię jest miejsce w literaturze obyczajowej, czyli w „książkach dla dziewcząt”!).
Od razu śpieszę wyjaśnić, że nie uważam podziału na literaturę „dla dziewcząt” i „dla chłopców” za dobry, ani też za nim nie tęsknię. Ot, po prostu takie skojarzenie mi się nasunęło. To co napisałam powyżej, mogłabym wyrazić w mniej kontrowersyjny sposób: „Spartakus” to powieść bardzo prosta, oparta na wartkiej akcji, z dość pobieżnie zarysowanymi postaciami.
W tym miejscu czas na drobne zastrzeżenie: nie jestem fanem tego typu literatury, choć rozumiem, że są osoby, które lubią takie książki. Nie chcę przez to powiedzieć, że mam „lepszy” czy bardziej wyrafinowany gust. Piszę o tym tylko dlatego, by podkreślić, że z pewnością nie jestem grupą docelową tej akurat publikacji, stąd też mój osąd może być zbyt krytyczny, a opinia zbyt surowa.
Po „Spartakusie” spodziewałam się zdecydowanie czegoś innego niż dostałam. Biorąc do ręki dwutomowe dzieło (gwoli ścisłości – pierwszy tom dwutomowego dzieła) oczekiwałam, że zobaczę rozwój głównej postaci, powolne kształtowanie się osobowości, powolne dorastanie do roli przywódcy. Tymczasem – niestety – dostałam bohatera „wszystkomogącego”. Czy to dobrze czy źle? Sama nie wiem. Takie rozwiązanie pozwala autorowi przejść od razu do tego, co chłopcy (i dziewczynki) lubią najbardziej w powieściach przygodowych: do walk, pojedynków i romansu. Kto lubi podczas lektury podążać za akcją, z pewnością będzie zadowolony. Natomiast ktoś, kto ceni sobie realizm będzie raczej rozczarowany.
A propos realizmu. Książka to nie tylko fabuła, to także język. O ile fabuła „Spartakusa” jest jaka jest, o tyle język jest mocno niesatysfakcjonujący. Nie wiem kto zawinił: pisarz, tłumacz czy redaktor. Owszem, zdania są poprawne, błędów gramatycznych ani ortograficznych nie ma, ale całość jest niemiłosiernie drewniana, a styl zupełnie niedopasowany do treści. Język na wskroś współczesny od biedy ujdzie w komentarzu odautorskim, ale w dialogach doprawdy trudno go zaakceptować. Nie chodzi mi tutaj o brak stylizacji, wystarczyłby styl „przezroczysty”. W języku „Spartakusa” zbyt mocno wyczuwalny jest XXI wiek. I znowu, po raz kolejny podejrzewam, że moje marudzenie wynika z tego, że powieść Kane’a jest po prostu nie dla mnie. Wiem, że jest rzesza czytelników, dla których największym komplementem jakim można obdarzyć książkę jest „czyta się dobrze i szybko”, a współczesny język bez dwóch zdań sprzyja szybkiemu czytaniu. Cóż z tego, jeśli ja wolę czytać powoli?
Czas na podsumowanie. Myślę, że „Spartakus” znajdzie swoich zwolenników – osoby o guście nieco odmiennym od mojego. Dla mnie zaś nauka na przyszłość: dobierając lekturę muszę ostrożniej podążać za ogólnymi trendami, a w większym stopniu uwzględniać swoje osobiste preferencje.
Tytuł: Spartakus. Gladiator.
Autor: Ben Kane
Tłumacz: Arkadiusz Romanek
Wydawca: Znak Horyzont, 2018
Stron: 590
ISBN: 978-83-240-5459-6